Rozdział 13

Pogadankę znajdziecie na dole :)
Z dedykacją dla czytelniczki, która postanowiła zostawić komentarz, jojcząc o nowy rozdział i dając mi siły do pisania, dziękuje jeszcze raz Lana.
Smacznego :*

***

Spojrzała w górę, na wylot kanału ściekowego, do którego przed chwila skoczyli.
– Musimy dostać się do pierwszej kryjówki – zwróciła się do brata. Ten patrzył na nią zdezorientowanym wzrokiem.
– Andrea… – zmrużył lekko oczy, by móc lepiej ją widzieć – O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego uciekamy  i do cholery jasnej, dlaczego stoimy po kostki w gównie! – Jego zdenerwowanie osiągnęło punkt kulminacyjny, gdy ostatnie słowo wykrzyczał prosto w twarz siostry. Ta, nic sobie z tego nie robiąc, odparła cicho i groźnie. – Ucisz się na chwilę, później się wszystkiego dowiesz. Ben? Gdzie jest najbliżej zabukowany jakiś pojazd? – Towarzyszący im blondyn spojrzał szybko na ekran komórki. – Jakieś dwie przecznice dalej.
– Andrea…
– Trzeba to szybko załatwić.
– Andrea… – Nie mógł uwierzyć w to wszystko, co się w okół niego działo, a w szczególności nie mógł uwierzyć w to, w jaki sposób mówiła i patrzyła na niego Andrea. Tak twardo i surowo.
– Ściągaj koszule.
– Co, proszę?
– Rób co kazałam, nie mamy czasu.
– Andrea… – Po raz któryś dzisiejszego dnia wymówił to imię z niedowierzaniem, jednak posłusznie ściągnął koszule, nie kłopocząc się nawet rozpinaniem. Zadrżał z zimna, podając ubranie siostrze . Ta szybko oderwała lewy rękaw, oddając resztę z powrotem właścicielowi. Nathan mechanicznie przyjął z powrotem koszule i założył ją, jednocześnie przyglądać się działaniom siostry.
Andrea wyjęła swój telefon i trzymając luźno rękaw koszuli w jednej ręce, drugą z urządzeniem, przesunęła w z dłuż materiału. Mniej więcej w połowie długości komórka wydała z siebie krótki sygnał. Ręka kobiety zatrzymała się dokładnie w tym samym momencie, jednak po dwóch sekundach znów zaczęła zjeżdżać w dół. Tym razem jednak za telefonem zaczęła unosić się tkanina. Już po chwili, z pomiędzy nici rękawa, wyleciał maleńki czarny pyłek który, jak magnez przyczepił się obudowy komórki.
Andrea z satysfakcjonującym uśmiechem odczepiła pyłek od urządzenia i pstryknęła nim do kanału, prosto na przebiegającego obok nich szczura. – Tak nawet lepiej… – mruknęła, patrząc się za odbiegającym w ciemność szczurem.
– W domu wyjęłam już większość nanoczipów, jednak musiałam zostawić parę dla naszych przyjaciół, Strażników. – Nathan nawet już nie próbował rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, po prostu gapił się bezradnie na siostrę. Wewnętrznie aż gotował się w sobie, pragnąc, by ta dziwna farsa skończyła już się. Marzył, by to wszystko było snem. Obudzić się rano, machnąć na to wszystko ręką i udać się spokojnie na targi pracy. Zamiast tego po prostu mógł stać i czekać. Tylko w sumie to nie wiedział na co.
– Andrea, musimy się pospieszyć – odezwał się Ben. Cała operacja wyjmowania czipa nie trwała nawet pół minut, jednak on i tak wiedział, że trzeba się pośpieszyć.
– W takim razie prowadź – kiwnęła mężczyźnie krótko głową, dając mu znak, że jednocześnie ufa mu i że może na tę chwilę przejąć kierowanie ich małą grupą. Ruszyli żwawym tempem, z mniej entuzjastycznym Nathanem między sobą.
Szli tak dobre dziesięć minut. Mimo panującego wszędzie smrodu, kanały były dobrze utrzymanym miejscem, a dzięki temu, że byli w nich praktycznie sami, nie licząc może kanalarza, przez którego musieli się przez chwilę się ukrywać, pokonanie dwóch przecznic zajęło im o wiele szybciej, niż gdyby starali się tą trasę przebyć na powierzchni.
Przystanęli koło metalowej drabinki prowadzące do wyjścia z kanałów. Ben pierwszy się wspiął na nią, wychodząc na zewnątrz na mały zwiad. Po chwili zobaczyli z powrotem jego  głowę i jak dale im ręką znać, że mogą wychodzić. Prawie przez całą drogę nie odzywali się do siebie, oprócz sporadycznych pomruków typu: „tędy w lewo” lub „mógł byś tak głośno nie chlapać?”. Do tego szli prawie cały czas w egipskich ciemnościach, więc wychodząc na jasne i głośne ulice Nowego Jorku czuł się ogłuszony i oślepiony. Był by się przewrócił gdyby nie ręka Bena, która w ostatniej chwili chwyciła go za łokieć. Mężczyzna szybko puścił chłopaka i ruszył do zaparkowanego mini vana . Dopiero teraz Nathan zaczął się rozglądać po miejscu, w którym się znaleźli. Był to ślepy zaułek, pełen śmieci, starego moczu i pary kotów, bezwstydnie kopulujących na pobliskim śmietniku. Jako ostatnia zgrabnie z kanału wyskoczyła Andrea, zaciągając z powrotem pokrywę na swoje miejsce, małym łomem, który wyciągnęła z nie wiadomo z skąd . W tym samym czasie Ben już uruchamiał samochód, zabezpieczony wszelkiego rodzaju skanami siatkówek i odcisków palców. Nathan poczuł rękę na swoich plecach, gdy siostra popchnęła go delikatnie w stronę wozu. Szybko usiadł z tyłu, zapinając automatycznie pasy, gdy poczuł, że ruszyli. Spojrzał do przodu, gdzie koło kierowcy, na miejscu pasażera, siedziała Andrea.
– Czy możesz mi TERAZ wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi? – Przesunął lekko stopy, czując w nich wodę z kanalizacji, jednak w tej chwili prawie nie zauważał tego, że jedne z jego ulubionych butów, prawdopodobnie będą musiały trafić do śmietnika. Chciał się jak najszybciej dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Napotkał uważne spojrzenie siostry w lusterku. Wyglądała jak by się nad czym mocno zastanawiała.
-Najlepiej by było chyba, zacząć wszystko od samego początku…
– Tak, tak by było chyba najlepiej – nie wytrzymał i przerwał jej opryskliwym tonem.
– Nie przerywaj jak do ciebie mówię- odparła ostro. – Chcesz się czegoś dowiedzieć to się zamknij na chwilę. Chłopak tylko zacisnął mocno wargi, ponieważ już cisnęły mu się słowa, które wiedział, że wszczęły by tylko kłótnie, a on chciał się dowiedzieć w końcu, o co w w tym chodzi.
– Jak wiesz, w dwa tysiące piętnastym roku, zostało odkryte serum przez legendarnego już, doktora Orwella – skrzywiła się na wzmiankę o naukowcu. Nathan dziwił się czemu jego siostra zagłębiła się tak daleko w historie, ale słuchał bez przerywania.
– Orwell, przy badaniach nad genami ludzkimi, miał trzech asystentów: Tenisona, Li Hunga i Strike’a. – Andrea rzuciła szybkie spojrzenie w tylne lusterko, by uciszyć zszokowanego Nathana. – Zanim zapytasz, to ten sam Strike, który był naszym dziadkiem. A dokładnie, mowa tu o Billu Strike. Nie uczą o tym w szkołach, jednak bez dużej pomocy, wymienionej trójki, serum nie zostało by odkryte tak szybko. Nasz dziadek, który na samym początku pracy, podchodził do projektu bardzo optymistycznie, zaczął szybko dostrzegać jego drugie dno. Coś, co uważał, że pomoże rozwinąć się ludzkości, przegoni wszelkie choroby nowotworowe, pozwoli sparaliżowanym dzieciom, znowu stanąć na nogi… odkrył ze został oszukany przez Orwella. W momencie rozpoczęcia badań nad, „specjalnym” genem, nie było nawet sformułowanej teorii o umiejętnościach. To wszystko wyszło z czasem. Jego przełożeni nawet nie próbowali wmawiać mu, że jest inaczej. W pewnym momencie, nasz dziadek chciał odejść z projektu. Nie podobało mu się w jaką to wszystko szło stronę… Lecz, co dziwne, nie odszedł, a został. Został by nie pomagać, a niszczyć całą pracę. Starał się to robić dyskretnie, jednak, w momencie, w którym zauważył, że nie daje to efektów, zaczął działać radykalniej – westchnęła cicho. Spojrzała znowu w tylne lusterko, sprawdzając czy Nathan cały czas słucha, po czym odwróciła się znowu twarzą do kierunku jazdy. Wjechali na jeden z wielkich mostów, kierując się za miasto, ale Nathan tego nie wiedział, analizując wszystko co usłyszał.
– Było jednak za późno. Wszystkie eksperymenty poszły zadziwiająco dobrze i tylko Orwell i jego trzej asystenci wiedzieli, jakie tak naprawdę zniszczenie niesie ze sobą serum. A niesie ogromne…
– To znaczy? – spytał się nastolatek.
– Na to pytanie powinien odpowiedzieć ci ktoś bardziej kompetentny.  Gdy dojedziemy na miejsce wszystko ci dokładnie wytłumaczy. Na razie wiec, że to nasz dziadek był założycielem rebelii. W momencie wyjścia na rynek serum, pozostali dwaj asystenci zapadli się pod ziemię, dziadkowi udało się w tedy ujść z życiem, tylko dla tego, że już wcześniej się ukrywał.
– Ale dlaczego? – spytał się Nathan. Nie wiedział czy jest to odniesienie do całej ich rozmowy i dziwnej ucieczki, czy pytał o prawdziwy motyw jego ukochanego dziadka. Pamiętał go do tej pory. Mimo swoich lat, zawsze wydawał mu się silny i niezwyciężony, a ograniczenia wieku tylko frustrowały go, przez co, co roku stawał się coraz zgryźliwszy. Ale nigdy nie dla niego. Gdy tylko szli do niego w odwiedziny, zawsze czekał na nich, na werandzie, na miękkim fotelu, z ulubioną czekolada Nathana, na stoliku obok. Kochał go ponad życie i wiedział, że w dziadku zawsze znajdzie oparcie. Bardzo mocniej przeżył jego śmierć pięć lat temu… W tedy też zaczął zadawać pytania na temat umiejętności. Dopóki żył, zawsze potrafił sprawić, że nie było to dla niego tak ważne, a dzieci które tak dotkliwie mu dociekały, nie miały znaczenia. A teraz, siedział w mini vanie, wieziony nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co. I jak nigdy zapragnął mieć swojego dziadka znowu przy sobie i nie czuć się przez niego tak bardzo oszukanym.

***

Może rozdział nie najdłuższy, ale chyba najbardziej zmaltretowany. Z ręką na sercu mówię, pechowa trzynastka. I choć opieram się temu kodowi kulturowemu, to gdzieś podświadomie czuję, że jednak pechowa.
Zaczynałam cztery razy, za każdym razem inaczej. W pewnym momencie, po prostu tym rzuciłam z nadzieją, że czas przyniesie wena… Nie przyniósł. Za to w pewnym momencie, znów usiadłam nad tekstem i po prostu zaczęłam pisać, żeby było cokolwiek. I tak jakoś pisałam i pisałam i wyskrobałam dla Was to coś
Mam nadzieje, że nie było strasznie :)

Opublikowano City of the fools | 9 Komentarzy